— Prezes widział się i chciał uprosić tego człowieka, powtórzył mi jego wyrazy... Odgraża się, że do ostatniéj zabierze koszuli...
— Widział go!... gdzie?
— W miasteczku... zkąd przybył do mnie... ale już tu dojechać nie miał siły.
Machinalnie przeżegnała się panna Róża, spojrzała na Zadarnowicza, który zaledwie miał czas w drugiéj izdebce burkę włożyć na rękawy. Skinęła.
— Chodźmy...
— Czy mogę być w czém pomocny? spytał Porowski.
— Chciéj pan przyjmować to co z pałacu przyszlemy, dopóki wozy nie nadejdą...
Kapitan został sam, cichemi krokami energiczna panna Róża odeszła z rządcą, we dworze panowała cisza i spokój, jak gdyby nic się nie stało nadzwyczajnego. Tylko nocnych stróżów grzechotki około zabudowań gospodarskich odzywały się chwilami... i wcześnie pobudzone piały koguty... Wkrótce potém ruch dał się słyszeć w stajniach pobliskich i szepty... Wytaczano wozy, głuche stąpanie koni przerwało ciszę.
Ze dworu nie byo jeszcze nic... Porowski pootwierał okienice, lękając się dnia, który wkrótce miał się ukazać. Jakże równie wschodził on przed niedawnym czasem nad tym samym dworem, po owéj pamiętnéj nocy tańców i muzyki!... Po do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/151
Ta strona została skorygowana.