Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

miała siły otworzyć drzwi — weszła wreszcie po cichu, na palcach.
Pokój był lekko oświecony bladém światełkiem lamki przed obrazem Matki Bozkiéj płonącéj w liliowym kubku; zastępowała ona veilleuse. Drzwi nie skrzypnęły, hrabina się nie przebudziła — spała oparta na reku i we śnie była piękna, bo spokój i uśmiech łagodny opromieniały jéj twarz. Panna Róża stanęła nie śmiejąc przerywać tego spoczynku... Zdało się to okrucieństwem. Lecz nie byłoż większém daleko nie oznajmić jéj o nadchodzącém niebezpieczeństwie?
Na stoliczku przy łóżku obok zgaszonéj lampy, leżała książka od nabożeństwa i ametystowy różaniec, przywieziony z Rzymu... Snadź do ostatniéj chwili modliła się za syna pomyślność... bo książka była odwrócona jakby nazajutrz miała dokończyć modły poczęte. Panna Róża plącząc usiadła przy łóżku na nizkim taborecie...
Westchnienie dobyło się z piersi śpiącéj, oczy jéj na dół się otworzyły, i poznawszy snadź Różę, wyciągnęła do niéj piękną rączkę białą, które ta całować zaczęła płacząc. Łez kilka spadłych na nią rozbudziły hrabinę, podniosła głowę, i otworzywszy całkiem powieki, patrzał na nią zdziwiona.
— Ale idźże spać moje dziecko — nie troszcz się o mnie... Nic mi nie jest... Śnił mi się Zdziś mój kochany... uśmiechał się do mnie... Gdzie