Zdzisia... Prezes przysłał właśnie, ażeby ratować co można, bo jutro zjedzie Samoborski ten i zabiera...
Hrabina z krzykiem bolesnym zemdlała... Drugiemi drzwiami wbiegła na ten głos sługa — poczęto ją trzeźwić... Otworzyła oczy i jęczeć zaczęła... Potém odepchnąwszy Różę, z łóżka wprost rzuciła się na klęcznik i z załamanemi dłońmi modliła się jęcząc... Nie śmiano jéj przerywać...
Tymczasem dzień się robił coraz jaśniejszy... we dworze niezwykły ruch słychać było.
— Zaklinam panią — przypadając do jéj nóg poczęła Róża, niech się pani uspokoi, ubierze i rozkazuje... Prezes wszystko co jest droższego polecił wywozić do Wólki... ja głowę tracę...
Hrabina sięgnęła ręką po kluczyki i rzuciła je płacząc na ziemię... hamowany jęk dobył się z jéj piersi, i razem z nim śmiech serdeczny, który przeraził kobiety...
Było w nim coś obłąkanego, przejmującego, dzikiego, a towarzyszyły mu ruchy konwulsyjne, rzucania się, tak, że silne dwie kobiety téj słabéj istoty utrzymać nie mogły. Zdawała się nie słyszeć co do niéj mówiono, łkania i śmiechy głośne wybuchały z piersi na przemiany.
Róża skinęła na służącą: „Po doktora!“ Widocznie się już tu bez niego obejść nie było podobna... Z trudnością złożyły ją na łóżku, na które padłszy, to bezwładna leżała, to się zrywała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/159
Ta strona została skorygowana.