pytywała kilka razy — dotąd jest niepewien..... Cóż pan sądzisz?
Profesor z lekka ramionami poruszył.
— Nie chciałem nigdy narzucać mu żadnéj myśli, a nawet badaniem mu ją wskazywać. Trudno odgadnąć. Chciwy wiedzy nadzwyczajnie, pojęcie łatwe, głowa otwarta. Mojém zdaniem, gdyby to było możliwe, dla niego karyera dyplomatyczna...
— Przy naszych stosunkach nieco zaniedbanych, wprowadzić go na nią byłoby trudno... rzekła hrabina.
— A! niech pani będzie spokojna: taki człowiek jak Zdziś, znajdzie i utoruje sobie drogę, a na każdéj z chlubą wystąpi...
— Tyś taki dobry...
— Ja go tak kocham, więcéj powiem, uwielbiam! zawołał profesor. A! pani...
Hrabina żywo podała mu małą rączkę, któréj profesor kłaniając się ledwie śmiał dotknąć palcami.
— To było szczęście prawdziwe takiego mieć ucznia i módz się pochlubić, że się krajowi takiego wychowało człowieka, mówił z zapałem nieco przesadzonym profesor...
I byłby zapewne w tym tonie daléj ciągnął mile w uszach matki dźwięczącą mowę, gdyby na przeciw na téj saméj ścieżce nie pokazały się dwie nowe postacie, spieszące naprzeciw hrabinie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/16
Ta strona została skorygowana.