Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

— Ja mam téż i żonę i dzieci, wilk téż ma żonę i dzieci, a owce bierze na plecy od jagnięcia lub z jagnięciem dla swoich. Co pan chcesz? to prawo świata... popatrz pan tylko: żyjemy zabójstwami i karmimy się rozbojem... My na to nie poradzimy... Jak mnie kto zmoże i zje — na zdrowie; a gdy ja mam siłę, miałbym robić ceremonie? byłbym głupi!
Rozśmiał się głośno. Nikt mu nie odpowiadał, poodwracali się wszyscy — milczenie panowało w pokoju.
— Obrzydliwe stworzenie! mruknął kapitan... odchodząc na bok...
Chociaż urzędnicy pousuwali się na próg gabinetu, garbus w swéj sukmanie i butach zbłoconych zasiadł w fotelu u stolika, na którym stał jeszcze ów cały przyrząd wymyślnych sprzęcików, flakonów, lampek, kadzielnic hrabiny — otwierał flaszki, wąchał, rzucał je na stół rozlewając co w nich było... słowem gospodarzył z przemyślną złośliwością, zostawując po każdém dotknięciu swém ślady... Widocznie napawał się to chwilą brzydkiéj, dzikiéj jakiejś zemsty, która dla niego była niedostateczną bo się znęcał nad rzeczami nie nad ludźmi.
Panna Róża, która wyszła była po coś z pokoju choréj, osłupiała tym widokiem niespodzianym, stanęła w progu, patrzała i oczu od poczwary téj oderwać nie mogła. Zapomnieliśmy dodać, że p. Sebastyan w czapce baraniéj, nie zdejmując jéj, wszedł