Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Garbus zamilkł.
— Ja téż próżniaków i darmozjadów nie potrzebuję — krzyknął wstając... Znać było, że się namyślał co począć. Ruszył się z gabinetu prowadząc urzędników za sobą; doktor, kapitan i prezes pozostali w gabinecie. Wiedzieli oni, że usługi garbus nie znajdzie żadnéj, bo wszyscy do kuchty i parobka zmówili się służbę porzucić. Milczący pozajmowali miejsca na straży u wnijścia do pokoju choréj, lękając się, aby dziki człowiek i tam nie wtargnął. Doktor po chwili poszedł na palcach przekonać się o stanie hrabiny, pozostał czas jakiś w sypialni i wrócił z twarzą posępną. Spojrzeli nań badającym wzrokiem prezes i kapitan.
— Lepiéj? szepnął Mohyła.
— Wcale nie — rzekł doktor cicho — lękam się o umysł — wątpię czy to wstrząśnienie, zbyt niespodziane i gwałtowne, na zawsze po sobie śladów nie zostawi. Dotąd przynajmniéj hrabina nie odzyskała wcale przytomności.
— Kto wie, czyby to dla niéj nie było miłosierdziem bożém! — rzekł kapitan...
Doktor ruszył ramionami, prezes ręce trzymając załamane nieruchomy siedział.
— Panowie moi, odezwał się — jesteście wszyscy przyjaciołmi tego domu: proszę was o radę. Hrabia Zdzisław nie wiedząc o niczém jedzie z Wilelmskim do Berlina... Należałoby go zwrócić z drogi, wszystkie warunki się zmieniły. To co ma