Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

rozkazywać, kaźcie sobie usłużyć... ja muszę czekać aż służbę sobie złożę... zawołał garbus. Za pieniądze przecie znajdę gdzie ludzi, a potém im pokażę, jak się zdejmują rachunki z koszulą razem z grzbietów... Ja mam cierpliwość — a no! a no!
Zaciął usta i siadł na ławie w ganku... widocznie zemsta w nim wzbierała jeszcze mocniéj. Kapitan chciał namówić którego z lokajów, ażeby go posłuchał, ale żaden z nich gorszym od innych okazać się nie chciał — nie poszedł żaden. Garbus z wozu kazał sobie przynieść chleba, ze spiżarni słoninę, z ogrodu cebulę i śniadał na ławie.
Wcześniéj dniem przed odjazdem hr. Zdzisława, Żabicki wyruszył z Samoborów, parę dni mając się zatrzymać w miasteczku u znajomych. Tu go doszła wieść o nagłéj katastrofie, jakiéj uległa nieszczęśliwa rodzina; bez namysłu więc powrócił natychmiast nazad, stawiać się z ofiarą posługi, jakiejby od niego potrzebować mogli... Z razu w tém zamieszaniu nikt na niego uwagi nie zwrócił, aż kapitan poddał myśl, ażeby go i tak wybierającego się do Warszawy, prosić o przyspieszenie odjazdu i o widzenie się tam ze Zdzisławem, mającym się kilka dni zatrzymać dla wypoczynku; taki był przynajmniéj program podróży. Żabicki podjął się chętnie tego smutnego posłannictwa, zgadzało się ono lepiéj z jego charakterem, niż zwiastowanie dobréj nowiny. Dosyć zawsze surowo obchodził się ze swym uczniem, lecz tam gdzie