Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

nym pobycie pożegnał barona, który go odprowadził aż w ganek...
Tu już się mieli ostatecznie pożegnać, gdy baron coś sobie przypomniał.
— A! za pozwoleniem... pan prezes nie słyszał? tu mówią, że Samobory pójdą na sprzedaż? może to być?
Oczka mu błyszczały jakiémś życiem niezwykłém...
— Nic o tém nie wiem — odezwał się Mohyła; słyszę tylko, bo to ciągle powtarzał zbój — że kamienia na kamieniu nie zostawi...
— A — a — a... przecież ich w moździerzu nie potłucze? nie pokruszy? żywo dodał Mangold... Więc będą licytacye... na wszystko... Licytacye?
— Nic nie wiem — dokończył prezes, któremu nagła gorączka zimnego barona wydała się przykrą i dziwną.
Mangoldowie żadnego już więcéj znaku życia nie dali... Mohyła dowiedział się, że istotnie w parę dni potém do Włoch mieli wyruszyć.
Po wyjeździe Żabickiego — oczekiwano co chwila przybycia Zdzisława. Prezes, który w Samoborach nie mógł siedzieć, bo garbus wszystko pozamykał i kąta nikomu nie dał, a co dzień naglił o wywiezienie hrabiny — obrał sobie przytułek w Wólce, zkąd tylko wyjeżdżał do pałacu, by w pokoiku zostawionym choréj, gdzie się teraz i Panna Róża wypędzona ze swojego mieszkania przeniosła, spę-