Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

stłumiona wolą energiczną, któréj cała postać była wyrazem... Ubrany skromnie bardzo, bez żadnych wymysłów i błyskotek, zdawał się raczéj towarzyszem z obowiązku hrabiego, niż jego przyjacielem i bratem.
Gdy obaj ukazali się na ścieżce, kończyli jakąś rozmowę, Zdziś podał mu rękę uprzejmie, a on ścisnął ją z powagą i uczuciem. Widok hrabiny zerwał snadź rozpoczęte młodzieńcze jakieś spory. Szli daléj milczący, a towarzysz hrabiego zwalniał kroku i pozostawał nieco, jakby lękając się być natrętnym. Hrabina przyspieszała chód, wyciągając ku synowi ramiona. Profesor się uśmiechnął, a tyle rzeczy w tym uśmiechu było, iż właściwego mu charakteru niepodobna było odgadnąć.
— Zdziś drogi! jakże ci się jeździło?... zawołała hrabina ściskając syna, który w rękę ją czule całował...
— A! doskonale.... Timur chodzi, powiadam mamie, jakby miał skrzydła.... a co za ogień, a jaka łagodność....
— Aleście nie bardzo dokazywali! spytała matka badająco spoglądając na towarzysza młodego hrabiego, który się w milczeniu uśmiechał.
— Żabicki przecie był ze mną! śmiejąc się odparł Zdziś — nie pozwoliłby...
Żabicki popatrzał w ziemię.
— A taki jesteś zmęczony! chustką własną ocierając pot z czoła syna, dodała hrabina.