Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

dzić godzinę jaką na milczeniu, oczekiwaniu i narzekaniu, ponieważ co tylko się znalazło na gruncie, poszło pod sekwestr i rozporządzenie nowego pana, który niemal wody ze studni dla choréj żałował, przywożono z Wólki, od prezesa i innych sąsiadów co było potrzeba. O ile p. Sebastyan (nazywali go włościanie Se — bestya) okazywał się nieubłaganym, o tyle sąsiedztwo prawdziwie po chrześciańsku spieszyło z pomocą dla hrabiny, któréj stan powszechną litość obudzał. Doktor prawie nie wyjeżdżał z Samoborów... i nie odchodził od łóżka hrabiny. Prezes liczył dni do powroty Zdzisława, pragnął go i lękał się razem.
Żabicki pocztą dzień i noc pospieszał do Warszawy, ażeby tam jeszcze zastać hrabiego. Zmęczony i złamany, przybył wreszcie i prawie nie wypoczywając, musiał rozpocząć pielgrzymkę po hotelach, dla wyszukania Zdzisława. Instynktem tylko czuł, że się gdzieindziéj umieścić nie może, jak w owych czasach był Angielski...
O godzinie ósméj rano do drzwi jego dobiegał Żabicki i uspokoił się, widząc pod dwoma numerami nazwisko hrabiego. Jeden z nich zajmował professor Wilelmski, do niego najprzód zastukał przybyły... Zastał go jeszcze w łóżku i bez peruki, co zwykle profesora wprawiało w zły humor, wyobrażał bowiem sobie, że peruka ta była tajemnicą i że się jéj nikt nie domyślał.