Ja do pana barona przybyłem z prośbą o rade, opiekę, o pomoc...
Baron usłyszawszy to, podniósł głowę go góry, ręką pogładził brodę.
— Widzisz hrabio — odezwał się — to są okoliczności — takie — takie... skład tak osobliwszy... My jedziemy do Włoch, prawdziwie radbym z serca — ale niczém, niczém służyć nie mogę...
— Lecz przynajmniéj radą — słowem...
— A! słowem... tak — podchwycił baron — ale cóż tu radzić?... Skład okoliczności... Ja w interesach tego rodzaju najmniejszego nie mam doświadczenia...
Zdzisław patrzał nań zdziwiony. Widywał go często chłodnym, nigdy znowu tak straszliwie patrzącym z góry i odpychającym. Baron teraz ręce w tył założył, usta dziwnie skupił, a oczy obróciwszy ku oknom, czekać się tylko zdawał, rychło li się gościa natrętnego pozbędzie.
Nadzieja zobaczenia Elsy i jakiegoś słówka współczucia od niéj, wstrzymała biednego Zdzisława, którego baron nawet siedzieć nie prosił, sam téż stojąc przy drzwiach pokoju, z którego wyszedł, i niby chcąc zaraz powrócić...
— A! panie baronie — odezwał się Zdziś z uczuciem — mogliżeśmy się przed niedawnym czasem, przed kilkunastu dniami czegoś podobnego spodziewać?
— Tak! niezawodnie! kto się mógł czego po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/191
Ta strona została skorygowana.