Ja chowam prawdę dla siebie, a kanarki cukrem karmię...
Zmiłuj się, choć jutro na tę wielką uroczystość — dodał — rozczul się, więcéj okaż uwielbienia dla naszego ideału!!
— A! mój profesorze, westchnął Żabicki — jeszczem zamłody, życie mnie kłamać nie nauczyło... Wszystko to dla mnie nadzwyczaj smutne, właśnie dla tego, że Zdzisia kocham, a poczciwe, złote chłopię tak rozpieszczono, wychuchano, tak przed nim prawdziwy świat zakryto, że ja się przyszłością przerażam!!
Wyjm go panie profesorze z tego otoczenia, z téj atmosfery, zmień nieco położenie, rzuć go w walkę życia, zginie, rady sobie nie da! nie uzbrojono go do boju!
— Ale bo waćpan śnisz wiekuiście o walkach — odparł profesor. Są ludzie, którzy ich nie toczą i którym los oszczędził prób wygładził drogę, przygotował zawczasu wszystko, tak, że dosyć im urodzić się, uśmiechnąć i zasiąść do biesiady...
— Daj Boże, ażeby tak ze Zdzisławem było — odezwał się Żabicki — lecz któż może za przyszłość zaręczyć!
— A po cóż tam ją odgadywać koniecznie tak smutną?.. Co nam tam do tego!!
Ruszył ramionami profesor. Ścieżka, którą szli, doprowadziła ich do domku ogrodnika. Tu wysuwano wazony, a chłopaki wiły wieńce zielone na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/21
Ta strona została skorygowana.