Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

ja kąsam, biję, prześladuję, niszczę się, ale jawnie... Ja was tu nie chcę, bo was i całego plemienia waszego nienawidzę — brzydzę się niém... Precz ztąd! precz! rozumiesz mnie panie hrabio... Wy hrabiowie, ja chłop, ja po chłopsku sprawy kończę...
— Gdyby nie słabość mojéj matki, czerwieniąc się i cały w płomieniach zawołał Zdzisław — dawnoby nas tu nie było... pójdziemy... nie bój się pan.
Chciał się ruszać — garbus zaparł drogę z zaciętością zbliżając się ku niemu...
— Tak — idźcie... pozwalam wam zabrać koszule, i to łaska, mógłbym i tych nie dać! Czém wy mi zapłacicie za kilkadziesiąt lat cierpliwości, upokorzenia i krzywdy znoszonéj w milczeniu? czém? Wszystkiego co macie nie stało na zapłacenie mnie! Mało! Gdybyście gardłem płacili, mało, — nędzą waszą, mało...
Zdzisław spojrzał jak na szalonego, wstrzymał się od odpowiedzi. Pomimo młodości swéj potrafił się powściągnąć, i z pewną pogardą a wyższością zmierzył tylko wzrokiem miotającego się starca...
— To co masz na sobie, powinieneś zrzucić — bo to nie twoje... wołał garbaty — wy tu nie macie nic! a co weźmiecie, to mi ukradniecie jak złodzieje...
Zdzisław się wstrząsł cały, ręce zacisnął.
— Nie zmuszaj mnie pan do gwałtu! zawołał —