Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

poruszyć: runęło co żyło za pierwszym z panów mieszczan... w pogoń za garbusem, który szedł bokiem przyśpieszając kroku, aby — jak się zdawało — zrównać się z lektyką. Ani się spostrzegł, jak go tłum napędził, otoczył i osaczył — mieli czas mieszczanie naradzić się z sobą.
— Nie puścić go daléj! zakomenderował przewodzący — póki z lektyką do dworku nie wnijdą...
Posłyszawszy za sobą kroki, garbaty stanął i obejrzał się. W téj chwili dzieci, chłopcy i starzy zabiegli mu z przodu, aby się ruszyć daléj nie mógł. Widząc się tak osaczonym i zrozumiawszy co się dzieje, garbus kij podniósł. Zaledwie to zobaczono w tłumie, zaszumiało i warknęło.
— Puszczajcie mnie — odezwał się Sebastyan.
Napiły mieszczanin, ogromnego wzrostu barczysty mężczyzna, stanął naprzeciw i nogami się rozparł.
— Ani kroku daléj! zawołał — ani kroku... Jeszcze ci to mało było tam się nad biednymi znęcać, toś na nasz grunt przyszedł burdy wyprawiać. A no dość — nie damy...
Garbus spojrzał z podełba.
— Wolna droga każdemu... odparł.
— Nie prawda — kto złe idzie robić, temu drogę kołami zabijają...
— Złe? a któż wam powiedział co ja robić idę?...