stanął także... Para głów ukazała się z za płótna i okrzyk dał słyszeć...
Wszyscy stali ciekawi tego spotkania. Wtém z wnętrza budy zaczęły się dobywać chłopaki. Dwóch ich wyskoczyło raźnie, oba w siermiężkach, w koszulach na wierzch spodni, w butach prostych i baranich czapeczkach. Starszy mógł mieć lat czternaście do piętnastu, młodszy z dziesiątek... Za nimi ukazała się dziewczynka z zaplecionemi kosami w świtce... a po niéj otyła, dosyć przystojna i nie stara jeszcze kobieta z głowa chustką zawiązaną, z wyciągniętemi rękami podeszła śmiejąc się do garbusa...
Chłopcy popadali mu do nóg, dziewczę poczęło go w ręce całować, kobieta téż w ramię z uszanowaniem chciała pocałować, ale garbaty jéj szyję objąwszy, twarz do ust przychylił. Cała ta scena odbywająca się wśród rynku i przy mnogich świadkach, takie uczyniła wrażenie na tłumie, iż się wszyscy cofnęli, a dzieci pierzchnęły... Było w tém coś dziwnego, coś rozrzewniającego razem, bo chłopcy z wielką radością cisnęły za nogi starego i dobijały się ręki. Stał nie bardzo poruszony, o coś rozpytując krótkiemi słowy... Lice mu się trochę rozjaśniło... Dziewczę poklepał po policzkach, chłopców po odkrytych, krótko ostryżonych głowach; do kobiety się uśmiechnął — i — w głos zakomenderował:
— No! do budy... i za mną!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/237
Ta strona została skorygowana.