Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/241

Ta strona została skorygowana.

cięcéj powrócić... o Boże mój, coby to było za błogosławieństwo! Gdybym téj szaty białéj był godzien...
Złożył ręce pobożnie.
— Bo to nie może być! to nie może być! — dokończył Mohyła.
— A ja waćpanu mówię, że może i że będzie. Da folwark... z dobréj woli...
Prezes się mocno zdumiał.
— Tego cudu chyba wasza na nim świątobliwość dokaże...
— Nie ja, Pan Bóg! — odparł staruszek.
Wyrzeczonemu słowu Mohyła nie dał jednak wiary, zmilkł tylko... Dał mu się rozmyślić ksiądz emeryt i rzekł po cichu:
— Mam od niego słowo, że tę ofiarę uczyni, a zdaje mi się, że go nie cofnie... Jedźże panie prezesie do hrabiny, do jéj syna, powiedz to im, niech się pokrzepią na duchu, a Panu Bogu podziękują...
Stary nic nie mówiąc w ręce ucałował księdza i wyjechał wprost do dworku hrabiny.
Po przybyciu do miasteczka, zdrowie hrabiny Julii znacznie się polepszyło. Doktór przypisywał to przytomności Zdzisława... Ukrywano przed nią jak najstaranniéj nieszczęśliwą katastrofę, o któréj zupełnie zrazu zdawało się, że zapomniała. Ale z powrotem do sił, zwolna pamięć zapewne wracać musiała, posmutniała, widać było, że się domy-