Doktór przyznał się pannie Róży, iż chociaż właściwie choroby nie było, wyczerpanie nadzwyczajne stawało się groźném. Żaden pokarm sił ubywających przywrócić nie był w stanie...
Całemi dniami siedziała w ciemnym kąciku na kanapce, nie ruszając się, często nie mówiąc, z zamkniętemi oczami, na najmniejszy szelest zrywając się z krzykiem przestraszona. Często Zdzisiowi kazała siedzieć u nóg swoich i na głowie jego złożywszy ręce wychudłe... dumała czy modliła się. Unikała jednak rozmowy, któraby teraźniejszość przypomnieć mogła. O Samoborach mówiła, jak o czémś ukochaném a straconém na zawsze, lubiła je wspominać..
— Te moje drzewka ulubione! pewnie już powycinał! — szeptała i milkła prędko...
Zdzisław nie odstępował matki...
Tego dnia właśnie, gdy Mohyła od księdza emeryta przybył, syn był w pokoju hrabiny, która dowiedziawszy się o prezesie, kazała go prosić do siebie. Być może, iż w sercu zachowywała żal jaki do tego nieudolnego opiekuna, którego winie przypisywano nieszczęśliwe procesu zakończenie — nigdy mu jednak po sobie poznać nie dała. Zdzisław także oprzeć się nie mógł téj myśli, iż Mohyła był przyczyną ich ruiny — ale i on nie objawił się z tém nigdy. Do czegóżby się to już teraz przydało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/243
Ta strona została skorygowana.