Wchodzącego starego przyjaciela hrabina uprzejmie bardzo przyjęła...
— Widzisz kochany prezesie, jestem zupełnie zdrowa, tylko... tylko, ot tak życia mi coraz brak... coraz go mniéj i powoli, szczęśliwie zasnę.
— Ale co bo pani hrabina takie rzeczy mówi, czy to się godzi! — zawołał prezes... Osłabienie przejdzie...
— A tak! przejdzie! — uśmiechając się dodała hrabina... A jakże wasze nogi, prezesie?
— Moje nogi? a spuchłe... i to szczęście — rzekł prezes — doktor się bardzo z tego cieszy, musi być z tém dobrze...
Rozśmieli się smutnie.
Po chwilce takiéj obojętnéj rozmowy, Mohyła skinął na Zdzisia, że ma z nim do pomówienia na osobności, pożegnał się i wyszli do izdebki jego naprzeciwko.
Młody hrabia, który był nawykły do obszernych apartamentów, zajmował od tyłu pokoik, z ciężkością mogący pomieścić łóżko, stoliczek i krzeseł parę. Pozostałe z podróży kuferki ledwie się pod łóżkiem, pod stołem i za piecem jako tako dały porozkładać, aby nie zawadzały...
Dawna elegancya z dzisiejszém ubóstwem w dziwnéj była sprzeczności. Prezes ledwie znalazł miejsce, aby usiąść, choć niewygodnie.
— Mój hrabio — rzekł powoli — nowe tu i niespodziewane wiadomości przynoszę wam... Pan Bóg,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/244
Ta strona została skorygowana.