Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

bo to jego tylko łasce przypisać można, tchnął lepszém jakiemś uczuciem w serce dzikiego człowieka. Staruszek nasz emeryt mnie upewnia, że pan Sebastyan coś dla was chce uczynić...
— On! dla nas! — przerwał Zdzisław zrywając się z siedzenia — on! dla nas!
— Ale tak jest, ksiądz mi zaręcza, że folwark jeden od Samoborów chce wam oddać.
Zdzisław patrzał milczący.
— Prawda, że rzecz nie do wiary prawie, ja sam nie chciałem zrazu uwierzyć, ale poczciwy starowina ręczy.
Patrzał w oczy młodemu hrabi, który ciągle milczał, ale widać było z jego twarzy rodzaj oburzenia połączonego z niedowiarstwem. Zdawał się litować nad łatwowiernością prezesa.
— Kochany prezesie — odezwał się w końcu: trudno mi najprzód temu uwierzyć, a niepodobieństwem dla nas z tego korzystać.
— Jak to rozumiesz? zapytał Mohyła.
— Nie pozwala na to godność nasza — rzekł Zdziś; splamilibyśmy się przyjmując od nieprzyjaciela rodzaj jałmużny. Zmusiłby nas do wdzięczności, gdyśmy mu winni tylko wzgardę i — uczucie, na jakie zasłużył prześladowca matki mojéj i mój.
— Ale nic nie macie! zawołał prezes.
— Matce mojéj teraz niewiele potrzeba — zawołał Zdzisław: to co ocalało posprzedajemy; ma