Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

tek, byle to co zowią honorem, a co jest dumą i egoizmem, uratować! począł staruszek. Powinienem się tego był spodziewać. Więc — pax vobis, i nie mówmy, nie mówmy. Ja tych rzeczy światowych zrozumieć nie mogę, u mnie pokora św. Franciszka idzie przed honorem, bo św. Franciszek wziął ją od Chrystusa i nauczył nas jéj na sobie... Bóg z wami!!
Czoło pochmurniało staremu — milczący był i zmartwiony. Kosztowało go może wiele nakłonienie upartego do ofiary, a teraz trzeba ją było odrzucić. Smutno mu było...
Żabicki pojął staruszka obcego światu, i nie chciał już w tym przedmiocie mówić więcéj. Przyszedł się pożegnać.
— Niech ojciec będzie łaskaw oszczędzi przykrości młodemu i skłoni p. Sebastyana, aby ze swą ofiarą się cofnął. Nie ma co mówić o tém...
I pożegnali się milczący, bo ksiądz emeryt nic nie odpowiedział. Poszedł aż do furtki za Żabickim, niosąc swój brewiarz w ręku, i tu jeszcze raz go pozdrowiwszy, wrócił do swych pacierzy.
Nazajutrz po miasteczku nie wiedzieć zkąd i w jaki sposób gruchnęła pogłoska, że dziki człowiek tknięty litością nad losem rodziny, którą wydziedziczył obchodząc się z nią tak dziko, dobrowolnie chciał jéj coś ofiarować z majątku i że téj ofiary od niego nie przyjęto. Chwalili jedni, ganili