drudzy, wielu nie dowierzało. Do choréj hrabiny wcale ta wiadomość nie doszła...
Stan jéj widocznie się pogorszał...
Doktor bez ogródki oświadczył płaczącéj pannie Róży, iż żyć nie może. Nadchodziła jesień, pora dla chorych najniebezpieczniejsza do przebycia... liście zaczynały opadać z drzew, powietrze ostygało, coraz rzadziéj ukazywało się słońce, dni chmurne i krótkie wzmagały tęsknotę smutkiem w całéj naturze rozlanym.
Hrabina Julia coraz bardziéj była nieruchoma i milcząca, domagała się tylko Zdzisława, który ciągle siedzieć przy niéj musiał. Patrzała nań i łzy ciche puszczały się jéj z oczu; całowała go w głowę, przyciskała ku sobie — ale rzadko zdobyła się na jakie pytanie i słowo...
Doktor przychodził codziennie, dawał jakieś przepisy i lekarstwa; gdy Róża wychodziła za nim do sieni, aby z oczu jego wyczytać pociechę, spoglądał na nią smutny, ściskał, jéj rękę w milczeniu i wymykał się, aby nie być zmuszonym kłamać lub powiedzieć zbyt wiele...
Nagle jednego dnia hrabinie zdało się być znacznie lepiéj, wstała rzeźwiejsza, chodziła kilkakroć do okna obejrzeć okolicę, kazała się pannie Róży zaprowadzić do pokoiku Zdzisia, aby obejrzeć, jak też on mieszka. Opierała się długo towarzyszka, ale wreszcie poszła z nią do ciasnéj izdebki. Na widok jéj, ledwie przez drzwi spojrzawszy, hrabina
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/253
Ta strona została skorygowana.