pięknie i szlachetnie postąpił... Spokojna jestem o przyszłość jego...
Nie śmiał nalegać staruszek... Hrabina wsunęła mu zwitek jakiś, prosząc o nabożeństwo za duszę Julii — i pożegnała.
Było po północy już, gdy panna Róża weszła znowu do sypialni i zastała hrabinę na modlitwie, spokojną, uśmiechniętą nawet. Opierała się pójściu na spoczynek, mówiąc, że nie czuła snu potrzeby, i nie rychło dała się do niego namówić. Panna Róża kładła się zwykle w tym samym pokoju, a tym razem niespokojniejsza jeszcze, nie rozbierała się nawet, lecz słysząc spokojny oddech śpiącéj hrabiny, sama wreszcie nad ranem usnęła głęboko. Zwykle hrabina budziła się bardzo rano; tego dnia godzina minęła, a panna Róża poszła się do łóżka przysłuchywać — zdało jéj się, że oddechu czuć nie było, że hrabiny twarz bledszą niż zwyczajnie znalazła. Leżała z rękami na piersiach złożonemi trzymając w nich krzyżyk złoty, który nosiła od dzieciństwa... Przestraszona p. Paklewska posłała po doktora, mieszkającego w sąsiedztwie, który nadbiegł natychmiast. W sieniach już opowiedziała mu swoje przerażenie, z którego doktor się uśmiechnął... i wszedł na palcach do sypialni. Dotknięcie do ręki, potém do czoła przekonało go, że hrabina nie żyje. Miała więc przeczucie śmierci, które wybranym czasem jest dane.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/256
Ta strona została skorygowana.