Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

wieszać mogli... Wszakże im daję więcéj niż warci, i to z łaski...
— Ale oni nie wezmą nic, nie chcą nic, i słyszeć o tém nawet nie mogą — zawołał ksiądz...
Garbus się zerwał z krzesła.
— Jakto może być? odrzucają? nie chcą?... nie wierzę!
— Najpewniéj — mowy o tém być nie może...
— To zapewne ten gołowąs, pyszałek — krzyknął garbaty... a no — dobrze! tylko jeśli się rozmyśliwszy prosić potém będzie — nie dam nic — nic — nic.
— Hrabia Zdzisław odmówił pierwszy, przewał staruszek, to prawda, alem ja sam mówił o tém z nieboszczką hrabiną, która to pochwaliła. Ufają w Bogu, że ich nie opuści...
— Bardzo ślicznie!! z udaną radością zacierając ręce zawołał garbaty — pięknie, wspaniale, szlachetnie — co się zowie po pańsku! Ja się téż z tego cieszę niezmiernie... Mojemu Wiktorkowi, Pawełkowi i Nastusi zostanie więcéj. Od przybytku głowa nie boli. Zbyć się chciałem ludzkiego krzyku i wrzasku, dawałem odczepnego... Koli moje ne w ład, to ja z swojem nazad. Płakać nad tém pewno nie będę! Możeby chcieli, żebym im z Samoborów ustąpił i przeprosił. Cha! cha!...
Nie frasujcie się ojcze — dokończył widząc zasępioną twarz staruszka: nic a nic mnie to nie zmartwiło. Tém-ci lepiéj.