Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/262

Ta strona została skorygowana.

koniecznie przyszłość jakąś obmyślić i dopomódz Zdzisiowi, choć sam w interesach nie bardzo mógł, przy najlepszych chęciach, być użytecznym. Zdzisław wszakże niczyjéj pomocy nie potrzebował; od dawna rozmówił się z Żabickim, razem z nim postanawiając jechać do uniwersytetu. Zapasy jego wielkie nie były, grosza zostało szczupło, choć doktór odmówił wszelkiego wynagrodzenia, a pogrzeb bardzo mało kosztował. Trzeba jednak było sługi popłacić i mnóstwo drobnych osobistych dłużków, które za lepszych czasów nie stanowiły nic, a teraz zupełnie kassę wyczerpywały. Zostało ich tyle jeszcze, iż Żabickiego trzeba było uprosić, aby z klejnotami jechał do Warszawy.
Zdzisław nie mógł się sam oddalać, zostając umyślnie, by nie sądzono, że wierzyciele zapomnieni zostaną. Pomiędzy nimi była i panna Róża, mająca z lepszych czasów weksel na kilka tysięcy. Dług to był święty, bo stanowił jedyne mienie kobiety (tak przynajmniéj Zdzisław sądził), która całe życie dla nieboszczki poświęciła. Klejnoty, o ile się oszacować dawały przez nieznawców, a niektórych z nich ceny nabycia wiedziano — mogły dość znaczną sumkę stanowić. Strąciwszy z niéj należność panny Róży i znaczniejsze długi inne — mogło Zdzisławowi parę tysięcy złotych zaledwie pozostać. Kosztowna jego wyprawa cała pozostała w Samoborach, a o zwrot jéj wcale się nie myślał dopraszać. Pogodnym umysłem patrzał pieszczony Zdziś na przyszłość, znaj-