Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

przed przybyłemi w dni kilka prezesem i kapitanem. Mohyła uścisnąwszy go z uczuciem, wymógł i zaklął, aby im co do grosza wyspowiadał się ze swych zasobów i z tego co mu pozostawało.
Zdzisław nie mógł tego zataić opiekunowi. Powiedział mu ile miał, a ile z Warszawy z Żabickim się spodziewał, ile się należało pannie Róży i innym drobnym wierzycielom... Porowski wziął to zaraz pod kredkę — zostawało nie więcéj nad parę tysięcy złotych...
Prezes się przestraszył.
Kapitan dodał:
— Chociażeśmy owe kosztowności cenili nie drogo, nie było praktyki, aby je kto sprzedał, potrzebując spieniężyć, za taką cenę, jaką sobie ułożył. W takich razach korzystają zawsze nabywcy... Jeśli więc pan Żabicki nie przywiezie summy oznaczonéj, co zostanie?
— Zostanie tyle ile potrzeba abym dojechał do uniwersytetu — zawołał Zdzisław; — będę dawał lekcye, będę się starał zapracować, a chcę być winien sobie samemu przyszłość. Nic ona mnie nie przeraża...
Prezesa i kapitana właśnie to zaufanie młodzieńcze przerażało najbardziéj. Nie śmieli mu jednak tego ostatniego skarbu odbierać — milczeli... Przez wyjeżdżającego do Warszawy Żabickiego z równie wielkiém zaufaniem, nie zachwianém jeszcze, panna Róża napisała do profesora, spo-