Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/267

Ta strona została skorygowana.

jaśniało się wszystko, mogli piękną pensyę założyć w Warszawie i w krótkim przeciągu czasu dorobić się wioski kapitalnéj.
Panna Róża w oczekiwaniu na professora mieszkała tymczasowo we dworku najętym przez Zdzisia — mogła go nawet jeszcze przez parę miesięcy zajmować. Wilelmski jechał opatrzony już we wszelkie świadectwa i papiery, jakie do zawarcia związków małżeńskich mogły być potrzebne.
Profesor po czułém przywitaniu, po cichéj rozmowie znalazł kątek w tymże dworku, aby oszczędzić wydatków... Zdzisław natychmiast wziął się do wypłat i pokończenia interesów, jakie go tu jeszcze wstrzymywały... Pożegnanie z prezesem i kapitanem, zostawało na koniec... Wprost z Wólki ruszali z Żabickim w dalszą drogę...
Jeszcze więc raz przejeżdżając koło Samoborów musiał Zdzisław je widzieć i żegnać. Była to jakby próba męztwa, gdyż istotnie serca potrzeba było wielkiego, aby się tym widokiem nie poruszyło i nie zalało goryczą.
Garbaty dotrzymał słowa: pałac już walić poczęto... Okna były powyjmowane, drzwi z zawias zdjęte. Żydzi wywozili kupione posadzki i sprzęty. W dziedzińcu stały wozy już napełnione rzeczami i oczekujące na nowe ładunki. Znaczna część ogrodu wycięta przerażającém była pustkowiem, wysokie pnie z żółtemi wierzchy i gałęzie suche zalegały to pobojowisko... Trzody pasły się wśród klombów...