Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/268

Ta strona została skorygowana.

W oranżeryach nie było ani okien, ani kwiatów powyprzedawanych.
Rodzina pana Sebastyana i on sam mieszkali w oficynie, którą otaczały różne statki do nabiału, prania i gospodarstwa niewieściego służące.. Sama jejmość w chuście na głowie, właśnie z drobiem miała do czynienia.
Zdziś odwracał oczy, bo mu to krajało serce — a przecież ciekawy był tego obrazu. Spojrzał w okna pokojów matki — i te próżniami czarnemi stały; w skrzydle, które zajmował, skład zapewne jakiś zrobiono, bo tarcicami pozabijano drzwi i okna.. Tam gdzie zwykle mnóstwo ludzi się zwijało — teraz cicho było i pusto... Kilka kobiet rozwieszało bieliznę grubą na resztkach sztachet pozostałych...
Blady i przejęty widokiem tym, przybył Zdziś do Wólki. Zwykle wesoła twarzyczka Stasi wydała mu się przy powitaniu nad wyraz smutną i chmurną, chociaż najżywsze wyrażającą współczucie. Kapitan z nią razem wyszedł w ganek naprzeciw Zdzisława...
Stasia spojrzeniem odgadła, że przejeżdżali koło Samoborów... nie potrzebowała pytać o to... Znalazła Zdzisława zmienionym wielce, spoważniałym, innym. Nie mniéj się jéj, może więcéj niż dawniéj podobał. Otaczał go w istocie urok, jaki ma dla poczciwych, młodych serc niedola...
— Była to pora obiadowa — zostali więc godzin