parę... Kapitan więcéj był z Żabickim, Stasia zabawiała Zdzisława, choć trudno było słowo rzec, któreby o smutną przeszłość, o smutniejszą jeszcze przyszłość nie potrącało...
Zdzisław chciał być wesołym, a przynajmniéj mężnym i niepiszczącym nad sobą.
— Kiedy my się i gdzie zobaczymy znowu? odezwała się Stasia siedząc po obiedzie u okna, przy którém stały jéj krosienka.
Zdzisław spojrzał i westchnął.
— Nie wiem, rzekł, czy tu już kiedy powrócić będę miał siłę, co ze mną uczyni los — ludzie... ja sam wreszcie... że my sobą najmniéj sami władamy. Mógłżem się przed kilku miesiącami spodziewać, że w ten sposób, w téj żałobie opuszczać będę te strony?
— To właśnie zaręcza, iż równie niespodziany a szczęśliwy kiedyś powrót być może — odpowiedziała Stasia żywo. Los jest dziwaczny... ale dziwactwa jego są różne... Miejmy nadzieję, że i dobry kaprys trafić się może...
— Życzę go dla pani, a nie spodziewam się dla siebie — odezwał się Zdzisław... Dźwięk jéj głosu mówił doń teraz całą przeszłością i urok miał dlań czarodziejski... Dziewczę się uśmiechało łagodnie.
— Nie zapominaj pan o nas — ja nawet powiem: o mnie... Byliśmy i pozostaniemy przyjaciołmi waszymi, nic nas nie zmieni... Jeśli wam ciężko i smu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/269
Ta strona została skorygowana.