Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

pono te czasy pamiętał, gdy ten strój był w kraju wyjątkowym. Otyłość dodawała mu powagi, a wiek podeszły możeby mniéj po nim poznać było można, gdyby nie obrzękłe trochę nogi i aksamitne buty, które nosić musiał od lat kilku. Jeszcze wysiadał z karetki z pomocą służącego, gdy już w ganku Zdziś się pokazał, a za nim hrabina, na przywitanie kochanego gościa... Nie brać opiekuńskiego grosza, nie przeszkadzać w niczém podpisywać co chciano, pochwalać wszystko co hrabina zrobiła, kochać Zdzisia, wielbić piękną panią umiał prezes doskonale, i obowiązki te pełnił tak długo, tak poczciwie, iż sobie na najżywszą wdzięczność zarobił.
Z najwdzięczniejszym swym uśmiechem powitała go hrabina — Zdziś wysiadającego pocałował w ramię. Prezes ściskając go, rozpłakał się po raz pierwszy... Hrabina Julia wdzięczna mu była za to. Nie mógł się napatrzyć na ładnego chłopca, nacieszyć nim...
Przypadł potém do pięknych rączek mamy i od tych oderwać mu się było trudno...
— Kochany nasz, drogi opiekun — łaskawy, drogi prezes! powtarzała hrabina... Pozwól, bym ci podała rękę, Zdziś z drugiéj strony... wprowadzimy cię w tryumfie... jakeś godzien, nasz najlepszy opiekunie... Tyleśmy ci winni, tyle — drogi prezesie, a mój Boże!
— A! hrabino, pani najłaskawsza — nie upo-