Salon popielaty, przy tych ściśle tylko potrzebnych sprzętach, które o przyozdobieniu go wcale nie myślały, chędogo wyglądał, choć skromnie. Zdziś nawykły jednak do tego, aby to, co go otaczało, niejaki miało wdzięk i ozdobę, mówił sobie po cichu, że bez wielkiego kosztu uczuciu artystycznemu dogodzi drobnemi dodatkami...
Chciał więc trochę zieleni i kwiatów, oraz jakieś u okien zasłonki...
Jeden z ocalonych dywaników położył już pod stolikiem, którego prostota zawstydzona była tym kobiercem lepszych czasów i innego przeznaczenia...
Mnóstwo drobnostek panna Róża, doktor, kapitan, prezes postarali się dlań ocalić i wyrwać panu Sebastyanowi... Kosztowne te i wytworne pamiątki, równie jak dywanik, sprzeczały się z ubogiém mieszkaniem... Na stoliku stał portret hrabiny Julii w aksamitnéj z bronzami ramie, przy nim przepyszny przyrząd do pisania, angielskie portfele i inne ładniuchne fraszki...
Pomimo wyrzeczenia się swoich tłomoków, Zdziś odzyskał późniéj część ich zostawioną w Warszawie; te dlań ocalały. Miał więc około siebie aż nadto elegancyj, które mogły fałszywe dawać pojęcie o jego położeniu. Gospodarz, który mu to tanie i skromne wynajmował mieszkanie i tytułował go grafem, nie mógł się wydziwić, że tak wyekwipowany młodzieniec nie szukał sobie piękniejszego apartamentu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/282
Ta strona została skorygowana.