już lampa na stole, a przed pianinem z cygarem w ustach siedział chłopak krępy, gruby, barczysty, nizkiego czoła, zadartego nosa, dosyć brzydki, małych oczek czarnych, ust szerokich i mięsistych, z głową krótko ostrzyżoną, ubrany niepocześnie. Był to w istoście ów zapowiedziany Roszek...
Wstał od pianina widząc wchodzących, spojrzał na nich bystro i zawołał:
— A to ślicznie, gospodarz zaprasza i wychodzi z domu...
— Wszak Groszek musiał powiedzieć, że wrócę za chwilę... chodziłem po hr. Zdzisława Samoborskiego...
Pan Roch Puciata...
Zdzisław podał rękę zdziwiony nazwiskiem...
— Puciata... powtórzył mimowolnie...
— Dziwnie się pewnie moje litewskie nazwisko wydaje — począł śmiejąc się Roszek. Mamy takich podostatkiem w naszym herbarzu. Puciata... Pokubiata... Łopata... Aleśmy dlatego stara szlachta i nad tarczami nosimy kniaziowskie mitry...
— Ja się nie dziwię nazwisku — odpowiedział Zdzisław — tylko mnie uderzyło, bo mam list polecający do pana Kajetana Puciaty...
— Rodzoniuteńkiego ojca mojego — rzekł żwawo kłaniając się i podając rękę powtórnie Roszek.
— Cóż to za szczęście! zawołał Zdzisław — a jam się go ani spodziewał odszukać...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/291
Ta strona została skorygowana.