Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/292

Ta strona została skorygowana.

Spojrzeli sobie w oczy jakby bliżéj poznać się pragnąc...
— List od kogo? spytał Roszek.
— Od kapitana Porowskiego, dawnego towarzysza broni...
— O którym ojciec często wspomina, począł Roch. — Nim się poznacie z ojcem, macie mnie gotowego na usługi... jam tak jak Berlińczyk...
Śpiewając na cały głos wszedł jeszcze jeden gość... Wywodził — Grace! z „Roberta“ i nie bardzo mu się udawało...
Był to mężczyzna już starszy od wszystkich zgromadzonych, pewny siebie, wyglądający na bursza, niepiękny, ospowaty ale imponującéj postawy. Czoło miał wysokie i wypukłe, nad brwiami sterczące kości, wyraz twarzy niemal zuchwały... Ręka, którą podał gospodarzowi, mogła zgnieść wątłą dłoń jego jak listek...
— Pan Sylwester Majak... przedstawił gospodarz...
— Stary bursz, który was lisów młodych zaszczyca swojemi odwiedzinami.
To mówiąc bez ceremonii padł na fotel i nucić począł rozglądając się po przytomnych. Szczególniéj snadź Zdziś musiał zwrócić jego uwagę, bo od niego długo oczu odwrócić nie mógł...
Na chwilę rozmowa się przerwała i wszyscy jakoś milczeli, gospodarz rozsadzał gości, podawał cygara i z wielką uprzejmością wszystkim chciał