Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/298

Ta strona została skorygowana.

Alfons zakłopotany milczał i uśmiechał się, Zdziś oczyma wielkiemi patrzał na majestatycznego bursza, który w nim ciekawość obudzał.
— Jakto? przerwał nagle Zdziś: wiec poezya, muzyka, sztuka w ogóle... pan im odmawiasz prawa do bytu i życia? pan...
— Młodzieńcze szanowny — rzekł poważnie Sylwester... wszystko to były kwiatki i strzępki, któremi ludzkość będąc bakfiszem bawiła się niegdyś, ale dziś już na starą pannę wygląda — et elle vise au solide... Nie zaprzeczam zasług cywilizacyjnych sztuce, która tak dalece miękczyła trochę dziką panienkę, że ją aż nadto rozmiękczyła... a no, dziś — matematyki uczyć się potrzeba... Tak — panie Rochu — ojciec ma słuszność... Z kwiatów poezyi i muzyki co najwięcéj możnaby zrobić sałatę, a ludzkość potrzebuje sztuki mięsa...
Zdziś rozśmiał się, ale wstał od stolika i począł się wzdłuż niego przechadzać, nie chcąc wdawać się w polemikę z Majakiem. Ten palcami bębniąc po stole mówił daléj, jakby wykładał teoryę słuchaczom.
— Tak, panowie moi — nie ma się co uwodzić... muzyka cygańska rzecz, sztuka dzieciństwo... musimy być realistami, bo w realizmie zbawienie ludzkości.
— Niechże do licha ginie lepiéj — przerwał gwałtownie Roszek, — jeśli ma realizmem waszym żyć, boby jéj życie nie smakowało nikomu...