łają téj potężnéj dłoni. Cała siła nie jest w rękach...
Uderzył się w piersi.
— Mam ją tu...
— Cudownie! rzekł zimno Sylwester — już resztę wiem.
Roszek i Alfons przyklasnęli...
— Nie mam słuszności? zapytał Majak, oglądając się — większość głosów rozstrzyga.
Obejrzał się do koła...
— A no, tak, milczę, dodał skłaniając głowę; mówmy o czém inném...
— Przepraszam, ja żądam właśnie, byśmy mówili o tém, co nas obchodzi najżywiéj. Pan na mnie wydałeś wyrok, lecz ja mu się nie poddaję...
— Wolno apellować do przyszłości — odezwał się Majak, który groomowi podał wypróżnioną filiżankę. Wróćmy do rzeczywistości, a nie gońmy chmur: pytam pana, na jaki oddział chodzić zamierzasz?
— Mówiłem panu, żem nic nie postanowił jeszcze! zawołał Zdziś.
— Byłoby okrucieństwem wyprawić pana na medycynę... rozśmiał się Majak; my, co chcemy chleba i mięsa powszedniego, chodzimy na nią. Pan masz zawsze to hrabstwo... za sobą. Hrabia doktor medycyny, nie uchodzi... a potém?... Pójdziesz pan na prawo, cóż ci to z niego? Wykształcisz się na filologa? Ślicznie, ale chyba żeby się dobić ka-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/301
Ta strona została skorygowana.