tedry i na niéj klepać biedę... Przystałoby ci być poetą, ale chyba ażeby w aureoli pójść w konkury, które i bez niéj udać się mogą... Jeśli pan chleba szukasz i odzyskania stanowiska, tu go nie ma...
— Przecież?... spytał Zdziś.
— Nie ma, powtórzył Majak.
— Za pozwoleniem — począł Roszek — mój ojciec, który, pomimo iż mi coś zostawić może, chce abym się sam dorabiał niezależnego bytu, wskazuje mi matematykę i inżynieryę... Przecież to chleb daje.
— Nie wiem — rzekł Majak — może... Skłonny jestem temu wierzyć. Więc dla pana Samoborskiego pozostaje do wyboru: medycyna niemożliwa, i matematyka... Jak pan jesteś z matematyką? zapytał.
Zdziś się zmieszał.
— Byłem niezłym uczniem — rzekł — nie wiem czy mam do niéj dar szczególny, ale wyobrażam sobie, że to jest jedna z tych nauk, których wrota zarówno otwiera zdolność, jak praca...
— Ekstraordynaryjnie pięknie powiedziano! z naciskiem odezwał się Majak. Zatém widzisz pan, że Ja, stary bursz, na coś się przydałem: wyjaśniliśmy kwestyę przyszłości, rozcięliśmy gordyjski węzeł, a to mnieście winni, bez pochlebstwa.
Zdzisław się zamyślił. Gospodarz, który rad był od dawna zmienić tok i ton rozmowy, począł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/302
Ta strona została skorygowana.