dobno nie rozmawiali, bo ani hrabina, ani prezes nic o nich nie wiedzieli i nie bardzo się troszczyli. Przez tyle czasu szły one łaską bożą, że się o nie troszczyć przestano. Profesor miał swą osobistą małą rachubę przechodząc do salonu, w którym słychać było brzęk filiżanek i nakrywanie do podwieczorku. Wiedział on, że tu znajdzie pannę Różę Paklewską, o któréj względy szczególniéj się starał. Panna Róża była lat wielce dojrzałych, osobą stateczną, energicznego charakteru, który z pewnych względów własnemu profesora usposobieniu odpowiadał... Rozumieli się z sobą i lubili wzajemnie. W Samoborach właściwie panią wszechwładną była nie hrabina, ale panna Róża; ona kierowała wszystkiém, a najbardziéj samą panią.
Niegdyś piękna Paklewska zachowała po upływie lat czterdziestu twarz czerstwą, zdrową, świeżą i ożywioną. W rysach pozostał ślad dumnego wdzięku, zaostrzony tylko wyrobioną życiem siłą, potrzebą rozkazywania i poczuciem ważności swéj roli. Panna Róża nieco przypominała obejściem i ruchami kapitana od huzarów. Mówiła głośno, spoglądała śmiało, rozkazywała stanowczo, nie lękała się ani wzroku, ani mowy, i trzęsła dworem całym, który skinieniom jéj służył. Względem hrabiny tylko była łagodna, uniżona, pokorna, i miłość dla niéj czuła czy odegrywała nadzwyczaj szczęśliwie. Hrabina bez niéj stąpić nie mogła, bez jéj rady nie uczyniła nic, potrzebowała jéj co
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/31
Ta strona została skorygowana.