— Ja także lubię bardzo muzykę...
— Ne quid nimis, dodał profesor — miła rzecz, ale dodatkowo... Ja ją też lubię, pan Roch nadto...
Panna Herminia zaprotestowała.
— Kochany ojcze...
— Nadto! potwierdził profesor... artystą nie będzie.
— A gdyby? spytał Roch...
— Puciata artystą! zawołał profesor... nigdy... Wasz ten oryginał Majak, choć to plebejusz, ma słuszność: to cygaństwo. Dzieci pospuszczały oczy i zamilkły, jakby ojca drażnić nie chciały.
Rozmowa zwróciła się na inny jakiś przedmiot i profesor ożywił. Pomimo powagi, którą umiał utrzymać zawsze, dowcipny był po swojemu, wesół i miły. Nie opuszczał go ton profesorski, lecz dobroć się w nim przebijała. Po chwili Zdzisław wstał, aby go pożegnać; Puciata powtórzył zaproszenie na czwartki i przeprowadził go ku drzwiom, panna Herminia skłoniła się z daleka, poszli z Rochem do jego pokoiku...
Tu było po akademicku, nieco porozrzucano i czuć artystę... Nut więcéj niż książek; na stoliku jakaś partytura, w kącie skrzypce w futerale...
— Z ojcem nie ma sposobu — rzekł śmiejąc się Roch po cichu, gdy weszli sami do jego mieszkania: sprzeciwiać mu się nie będę... ale muzyką jedną żyję i bez niéjby dla mnie życie smaku nie miało... Na matematykę mam dosyć
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/311
Ta strona została skorygowana.