czasu; trzeba wolę jego spełnić, aby mu troski nie przyczyniać... Minia i ja obojeśmy zapaleni do muzyki... Jéj ojciec nie broni, a ja pod płaszczem siostry się przekradam...
Roch zacierał włosy i śmiał się.
Zapalili cygara, pogawędzili chwilę jeszcze, Zdziś począł się wybierać.
— Nie zapominajcie o czwartkach, dodał żegnając się Roszek — nie pochlebiam sobie bardzo, ale mi się zdaje, że znajdziecie w naszém towarzystwie trochę przyjemności... Nie zapomnijcie tylko o fraku, bo ojciec jest do form zbyt przywiązany i sam go do gości kładzie.
Rozśmiał się ruszając ramionami. Tak się rozstali, a Zdziś zbiegł ze wschodów, chcąc się jeszcze tego dnia o Żabickiego dowiedzieć w gospodzie... Nie potrzebował iść tak daleko, bo go w ulicy spotkał i rzucił mu się w objęcia. Dawny nauczyciel powitał go z równém uczuciem, choć z większą powściągliwością...
— Dawno?
— Od wczoraj wieczora!
— Teraz oddycham lżéj... zawołał Zdzisław — przyznam się wam, brakło mi was... waszego serca i opieki... Napróżnom w siebie starał się wlać męztwo...
— A ja, kochany panie Zdzisławie — odezwał się Żabicki, spóźniłem się umyślnie. Co na to powiecie? że nie mam serca? żem niewdzięczny?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/312
Ta strona została skorygowana.