ledwie kilka godzin był w mieście, już się w niém swobodniéj od niego obracał, wiedział prawie wszystko i niczém się nie kłopotał.
Jeszcze byli u Zdzisława, gdy pan Alfons nadszedł, poznali się więc z Żabickim, ale ten korzystając z tego, że miał dawnego ucznia z kim zostawić, pożegnał się i wyszedł zaraz.
Zdawało się to bardzo na rękę panu Alfonsowi, który rumieniąc się zapytał żywo:
— Byliście u Puciaty?
— Wracam ztamtąd...
— I — dodał kraśniejąc jeszcze bardziéj przybyły — i — widzieliście... Ją...
Zdziś się bardzo zdumiał, spojrzał i rozśmiał — to — Ją, wymienione było takim głosem, z takim wyrazem!!
Z domu Puciatów pan Alfons, który tam już był parę razy, wyniósł tylko pewnie wspomnienie — Jéj...
— Widziałem, odezwał się Zdzisław dosyć chłodno.
Nieśmiałe zwykle chłopię załamało ręce i spytało ogniście:
— Mówicie to tak zimno! widzieliście tę cudowną piękność i — nie uczyniła na was wrażenia!!
— Jest wcale piękna — odparł heroicznie Zdziś; ale ja — ja muszę mieć oczy i serce zamknięte, dopóki nie odzyszczę stanowiska. To moje marzenie, to mój cel, to myśl jedyna...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/315
Ta strona została skorygowana.