Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/317

Ta strona została skorygowana.

Zadumał się trochę, wstał i począł razem ze Zdzisławem się przechadzać. Nigdy go jeszcze Zdziś nie widział tak ożywionym i otwartym... niemal rozgorączkowanym... Znać w nim było coraz bardziéj dziecię pieszczone, które jeszcze żadnego w życiu nie doznało zawodu...
Razem niemal poczęli się sobie zwierzać po cichu... Tak dobrze wzajem się rozumieli, tak coraz bardziéj sobie byli potrzebni...
— A! ty jesteś stoikiem — zawołał Alfons — ty masz moc charakteru... a ja...
Zdziś począł mu dla podwyższenia swéj ofiary, opisywać dziewiczy wdzięk Elsy... malując ją barwy tak żywemi, że sam mocno się poruszył. Nie chciał się chwalić, ale miał to przekonanie, że Elsa miała dlań najczulsze przywiązanie. Pokazał w pudełeczku leżący pączek różany...
Alfons mu zazdrościł...
— Wprawdzie nie jest to moja najpierwsza miłość, rzekł cicho — trochę byłem zajęty guwernantką z sąsiedztwa... starszą odemnie... która miała wiele wdzięku... ale tego uczucia co dla Herminii... nie doznałem nigdy... Gdy na nią patrzę, dreszcze przebiegają po mnie, słabo mi się robi...
— Ja się powinieniem i muszę zwyciężyć — dodał Zdziś — mam najmocniejsze postanowienie...
Pomimo postanowienia wszakże zaczęli mówić oba, jeden o Elsie, drugi o Herminii, i niemal godzinę całą strawili na marzeniach rozkosznych, nie