dać było na pierwsze wejrzenie, że coś miał na ustach z czém szedł i co rad był jak najprędzéj wypowiedzieć. Mrucząc przywitał się pospiesznie...
— A pan hrabia tu! rzekł... no — proszę...
— Przybyłem do uniwersytetu...
— My jesteśmy tylko przejazdem, począł baron żywo i jąkając się: tylko przejazdem. Mieliśmy zabawić, ale jutro już w drogę, tak — jutro...
Zdzisław przerwał.
— Bardzom więc rad, że mogę dziś państwa pożegnać przynajmniéj.
— Tak — peżegnać — pożegnać! dobitnie wymówił Mangold... i ja pana hrabiego żegnam... żegnam. Jestem bardzo zajęty, mam interesa pilne...
To mówiąc naciskał go ku drzwiom niecierpliwie i prawie niegrzecznie.
— Czy będę mógł widzieć panie? zapytał Zdzisław...
— Wyszły już... tak — na miasto... bardzo przepraszam... Do nóg upadam...
Ten pospiech barona, który się w końcu stał widocznie impertynenckim, poczynał oburzać Zdzisława... Niemal pierwszy raz w życiu był zmuszony uczuć gniew i zażądać jakiegoś dlań zadośćuczynienia. Oczy mu się otwarły nareszcie. Spojrzał śmiało w twarz Mangoldowi, który się zmieszał i stanął.
— W istocie pan baron bardzo być musi za-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/322
Ta strona została skorygowana.