Tak rozpoczęły się te studya uniwersyteckie młodzieńca wielkich nadziei. Wprawdzie kilka razy zapytywany przez Żabickiego, zawstydził się w końcu zwłoki i wpisał się na wydział matematyczny hrabia, zaczął nawet uczęszczać na wykłady — lecz, choć nikomu, oprócz serdecznego przyjaciela nie mówił o tém, — nabierał codzień przekonania, iż matematyka nie dla niego była stworzona, ani on dla niéj.
Do tego zobojętnienia dla nauki, przyczyniały się wielce coraz ściślejsze stosunki z Alfonsem Robertem, który uczęszczał na uniwersytet więcéj dla rozrywki i formy, niż dla rzeczywistego pożytku. Wieczory najczęściéj spędzali razem, w towarzystwie Roszka, czasem Majaka, lub innych zaproszonych i nieproszonych kolegów. Przyjęcia u Alfonsa były pańskie, swoboda zupełna, czas schodził bardzo mile... Gdy muzyka, rozmowa, i plotki nie starczyły na zabicie czasu, grywać zaczęto w karty. Zdziś z początku patrzał tylko... nie miał ani usposobienia do gry, ani pieniędzy na nią.
Po niejakim czasie wszakże patrząc na towarzyszów z grą się oswoił; Alfons, który musiał od niéj wstawać często, sadzał go na swojém miejscu. Okazało się, że Zdziś miał talent, o którym nie wiedział: grał doskonale i szczęśliwie...
Nabrał do tego smaku... rozrywka była niewinna, a prawie zawsze opłacało się to jeszcze wygraną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/326
Ta strona została skorygowana.