Z Żabickim widywali się coraz rzadziéj; zapraszał go Robert, ale medyk nigdy czasu nie miał, dziękował i nie przychodził.
Tak upłynęło parę miesięcy. Dawny nauczyciel zdawał się zdala śledzić ucznia postępowanie, i jednego rana wszedł do niego tak wcześnie, że go jeszcze w łóżku zastał. Dnia poprzedzającego grali u Alfonsa do późna, hrabia powrócił dobrze po północy i potrzebował dłuższego spoczynku.
— Jakto! w łóżku jeszcze? zawołał Żabicki.
— Trochę głowa mnie boli — rzekł spiesznie zrywając się Zdziś; siadaj, zaraz się napijemy herbaty.
— Dziękuję wam za nią, czasu nie mam, spieszę na anatomię. Chwilkę tylko umyślnie sobie zahowałem, aby pomówić z wami...
Głos przybrał poważny.
— Kochany panie Zdzisławie, nie pogniewajcie się na mnie. Nie mam innego prawa nad moją miłość ku wam... a muszę przykrą wam rzecz powiedzieć.
— Cóż takiego?
— Darujcie mi: na złéj drodze jesteście...
Zdziś się zarumienił.
— Cóż to ma znaczyć? zawołał.
— Ten Alfons i przyjaźń jego was gubi... Chciejcie mnie wysłuchać i zrozumieć... Pragnęliście nauki, czujecie potrzebę zgotowania sobie przy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/327
Ta strona została skorygowana.