Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/335

Ta strona została skorygowana.

wejrzenie, ruch téj dziwnéj pani, która na nim niepokojące czyniła wrażenie. Podobnéj istoty nie spotkał nigdy w życiu... Zkąd miała tę młodość wiekuistą? Było li to tylko złudzenie wieczoru, które dzień następny miał rozproszyć?
Porównywając panią Robert’ową do osób, które widywał w domu matki, widział ogromną różnicę obyczaju, sposobu postępowania, któréj ocenić nie umiał. Były to pozornie formy najlepszego towarzystwa, a różne jakimś odcieniem od niego... Pani Robert’owa mówiła śmiało o rzeczach, o których Zdziś nigdy z ust kobiet w towarzystwie męzkiém nie słyszał...
Sąd jéj o stosunkach ludzi był napiętnowany niezwykłą wyrozumiałością, która się niemal obojętnością nazwać mogła. Śmiała się z kobiet i mężczyzn zakochanych i bawiła miłością syna... Przedmiot ten nazbyt często na usta jéj powracał... Zagadkowość, która otaczała rodzinę i przeszłość przyjaciela, nietylko się poznaniem matki jego nie rozproszyła, lecz zwiększyła może jeszcze. Jedno tylko z rozmowy się potwierdzało, że być musieli ludźmi majętnymi, gdyż pani Robert’owa do pieniędzy nie przywiązywała żadnéj wartości, a wymagała najwyszukańszych wygód i przyjemności życia...
Z temi myślami wrócił Zdzisław do domu, gdzie do nauki nie czas się już brać było. Następny dzień wyprosiła pani Robert’owa dla siebie, syna