Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/338

Ta strona została skorygowana.

wała się chcieć go z tego tonu i obejścia się zimnego wyprowadzić, stając jakby na równi. To było dlań milsze jeszcze.
— Trochę śmiała, rzekł w duchu — ale znać, że ma serce, że szczera jest i dobra... a jak kocha Alfonsa!
W istocie miłość dla syna pani Robert’owéj była ślepa, namiętna, niemal dziecinna i wcale się nie rachująca z przyszłością. Szło jéj o to tylko, aby jego wszelkim zachceniom zadość uczynić, aby fantuzye zaspokoić, choćby największą ofiarą.. Ubóstwiała Alfonsa tak, jak niegdyś hrabina Julia Zdzisia. Ta tylko różnica była między niemi, że miłość nieboszczki była poważna i obleczona jakąś uroczystą szatą, a ta przechodziła w szał i bałwochwalstwo...
Sto razy na dzień stawiała go naprzeciw siebie, całowała po rękach, choć je wyrywał i wołała głośno:
— Patrzajcie jaki on śliczny! Jestże na świecie kobieta, coby go kochać nie była zmuszona?...
Zdało się nawet już zaślepionemu Zdzisławowi, że pani Robert’owa za nadto często, ba! prawie ciągle, mówiła przy synu o kobietach, o miłości, o serdecznych stosunkach. Myśl jéj nie wychodziła z tego koła, krążyła w nim ciągle bez żadnego względu na to, że młode uczucia rozbudzała i uprawniała do zbytku... Pytania jéj niekiedy w kłopot