niewiele tego być musi, a Roszek jako syn siostrę ograbi. A tak się to nosi... tak nosi...
Na tém się skończyło, zły humor powoli się rozszedł...
Ponieważ Roch przypomniał Zdzisławowi czwartek następny, hrabia poszedł do Puciatów, tém chętniéj, że i Alf miał być także. Pani Robert’owa mówiła, że ją głowa boli, a że profesor jeszcze jéj był nie oddał wizyty nawet — została w domu.
Dnia tego liczniejsze było towarzystwo niż zwykle, kilka pań Niemek i Polek, kilka panienek rówiennic Herminii, trzech czy czterech towarzyszów Rocha, Alf i Zdziś.
Puciata ze szczególném wyróżnieniem i serdecznością przywitał hrabiego, i nie bardzo zważając na resztę gości, odwiódł go na stronę, sadzając przy sobie. Żądał, aby mu się Zdzisław z postępów swych i nauki spowiadał, okazywał mu prawie ojcowską troskliwość. Pomimo formy nieco zimnéj i pedanckiéj, znać było w profesorze miłość ludzi, dobre serce...
— Słyszę, rzekł po dość długiéj rozmowie, że pan hrabia jesteś bardzo w ścisłych stosunkach z tymi Robert’ami. Cóż to są za ludzie? co to za rodzina? Jakieś nazwisko nie szlacheckie... a matka tego pana — wskazał Alfa, który właśnie z Herminią żywą prowadził rozmowę — jakoś mi się nie... podobała... Coś to pachnie, aktorką, czy baletniczką, czy...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/344
Ta strona została skorygowana.