Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/346

Ta strona została skorygowana.

się do niéj Zdzisław na chwilę. Dotąd mało mówił z nią i nie znał jéj prawie.
Dziewczę było milczące i chłodne, odpowiadało półsłówkami, nie prędko, jakby namyślając się nad każdym wyrazem. Dźwięk jéj głosu i mowa jednakże ujmujące były i słodyczy pełne... a wejrzenie tych oczu olbrzymich niepokoiło wyrazem siły i powagi.
Zdzisław nie dziwił się wcale rozkochanemu w niéj Alfowi — była to istota niepospolita i czyniąca na najobojętniejszym trwałe wrażenie. Chciał, korzystając ze sposobności, jako dobry przyjaciel Alfa, być dlań pośrednikiem. Z rozmowy o muzyce i śpiewie potrafił wydobyć słówko o wielkiém uwielbieniu Robert’a, nietylko dla głosu i gry panny Herminii, ale dla jéj osoby.
Panna Puciatówna popatrzała nań długo milcząca, nim się na odpowiedź zdobyła, lekki rumieniec przesunął się po jéj twarzyczce...
— Panowie jesteście z sobą w ścisłéj przyjaźni? zapytała.
— Tak jest, pani — zawołał Zdziś — jest to jedna z tych przyjaźni młodzieńczych, co się zawiązują na całe życie... Alf jest pełnym szlachetności człowiekiem... Kocham go jak brata...
— Miło jest w obcym zyskać brata — szepnęła panna Herminia — ale tego wyrazu, jak innych, tak nadużyto!
— Mogłażbyś pani nie mieć wiary?...