Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/347

Ta strona została skorygowana.

— W wyrazy — podchwyciła panna profesorówna — tak jest. Mało daję wyrazom wiary... Straciły one swą świętość dawną... ludzie je na wszelkie obracają użytki...
W mowie panny Herminii był jakiś odcień pokrewieństwa i analogia daleka z profesorską wymową ojca. Znać w niéj było jego uczennicę... chociaż młodość i wdzięk odświeżały tę powagę zbyteczną i czyniły ją tylko oryginalną.
— Ale my młodzi, odparł Zdzisław żywo, cośmy nie mieli czasu mowy ani zbytecznie używać, ani nadużyć, posługujemy się nią ze czcią dla jéj uroczystego znaczenia...
Herminia popatrzyła nań znowu długo...
— Pan może, ale pański przyjaciel — odezwała się — tak rozrzutnie sypie wyrażeniami, że się mu nie zawsze chce wierzyć.
— Czy mogę mu to powtórzyć? spytał Zdzisław...
Panna Herminia zarumieniła się...
— Jak się hrabiemu podoba, rzekła cicho — lecz i do moich słów nie należy może zbytniéj przywiązywać wagi...
— A! pani — zawołał Zdzisław — to wiem tylko, że jak ja, tak Alf — najwyższą przywiązujemy do nich.
Rozśmiała się profesorówna.
— Jakto! i pan? przez przyjaźń dla niego? czy przez pochlebstwo dla mnie? Przebacz mi, pro-