godziwym oszczercą? zawołał unosząc się także Żabicki.
Stanęli naprzeciw siebie w postawach niemal groźnych, obu w sercach kipiało. Zdziś, który był wielbicielem pani Robert’owéj, choć z tego uwielbienia sam sobie dobrze sprawy nie zdawał jakiéj ono było natury, zdawał się gotów kruszyć kopie za nią. Żabicki nie myślał ustąpić. Mówił z serca dobrego, nie czuł się winnym...
— Jak można wyrokować o ludziach, których się zna mało... na mocy jakichś podejrzanych i złośliwych plotek?... wołał Zdziś — to się nie godzi...
— W istocie, odparł czerwieniąc się Żabicki — winienem i przepraszam hrabiego. Rachowałem na to, że mnie znasz lepiéj, że pobudki mojego postępowania ocenić potrafisz. Przestroga moja przychodzi za późno...
— Tak jest! rzekł popędliwie Zdziś: za późno — bo nadto ich znam i szanuję, ażeby złośliwe jakieś insynuacye podziałać mogły na mnie.
— Nie pozostaje hrabiemu nic prócz wybierania pomiędzy mną a nimi — odezwał się Żabicki szydersko... możesz uczynić jak się podoba...
Wahał się nieco Zdziś... znać było, że z sobą walczył, ale nagle porwał kapelusz leżący na stoliku, skłonił się w milczeniu i wyszedł pędem...
Żabicki patrzał za nim długo, westchnął i siadł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/363
Ta strona została skorygowana.