Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/372

Ta strona została skorygowana.

po młodzieńczemu, a raczéj po dziecinnemu wielkie zadania życia. Zdziś odchodził zadumany jéj rozumem i fantazyą, lecz wprędce szczebiotanie pani Laury zacierało to wrażenie...
Jednego dnia Puciata, który zdawał się wesoło śledzić zawiązujące się między nim a córką stosunki, wziął go na stronę...
— Bieda to, mój hrabio, odezwał się (tytułu tego nigdy nie omijał, wymawiając go bardzo dosadnie), bieda to, gdy w domu matki nie ma, a na starego ojca, jak ja, spadnie ciężar dozierania córki... Zwłaszcza, gdy, jak u nas, młodzieży w domu pełno zawsze, dziewczę powabne, co się zowie, roją się koło niéj dudki, a człekby to rad na cztery wiatry porozpędzać...
Uderzył go po kolanie...
— Takich jak wy, kochany hrabio — dodał — dobrze wychowanych, przyzwoitych... niechby jak najwięcéj było... młodość potrzebuje rozrywki i towarzystwa... ale ot coś podobnego jak ta porcelanowa figurka, ten wasz przyjaciel Alf... no — cierpieć nie mogę...
— Panie profesorze, ujął się Zdzisław, znam dobrze mojego przyjaciela i ręczyć mogę za niego, że to złote serce, szlachetny charakter...
— Ale wierzę, wierzę — rzekł profesor, — tylko to pieszczone, zepsute... miękkie — matka psuje... do niczego! to nie mężczyzna...
Między nami mówiąc, począł nachylając się